W tym roku Zielona Szkoła klas 2 i 3 gimnazjum oraz klasy 7 odbyła się w Hiszpanii.
W środę, 9 maja, o godz. 4.15 zebraliśmy się na lotnisku, aby wyruszyć do słonecznej (jak nam się wydawało) Hiszpanii. Po trzygodzinnym locie wylądowaliśmy w stolicy Kantabrii – położonym nad Zatoką Baskijską mieście Santander.
Miasto przywitało nas chmurami, ale pełni zapału ruszyliśmy pieszo (w ramach oszczędzania oraz rozprostowania kości) do naszego hostelu. Spacer okazał się wyczerpujący, więc po zakwaterowaniu udaliśmy się na pobliską plażę, aby zażyć zasłużonego odpoczynku. Zmęczenie szybko nas opuściło i aktywnie korzystaliśmy z uroków plaży – niektórzy z nas wchodzili do morza, inni zbierali muszle i próbowali gry w diabolo lub palanta. Gdy dopadł nas głód, wróciliśmy do centrum miasta, gdzie spróbowaliśmy pintxos, miejscowej odmiany tapas, czyli małych kanapek z mięsem i warzywami lub na słodko. Następnie udaliśmy się na warsztaty kulinarne. Kolejne 3 godziny upłynęły nam na obieraniu, krojeniu, siekaniu, smażeniu i doprawianiu, aby na koniec delektować się smakiem gazpacho, tortilli de patatas i paelli. Najedzeni, wróciliśmy do hotelu i poszliśmy spać.
Czwartkowy poranek był słoneczny, więc po obfitym śniadaniu (na którym niektórzy odkryli ze zdziwieniem, że Hiszpanie na śniadanie nie jedzą warzyw) wyruszyliśmy w drogę do latarni morskiej. Smagani wiatrem i słońcem wędrowaliśmy wzdłuż klifu. „Pot lał się z nas litrami, a droga do latarni była trudna i daleka, lecz podołaliśmy tej wyprawie” (Cyprian, kl. 2 g). Nagrodą były przepiękne widoki, które zrekompensowały nam trudy tej wycieczki. Po obiedzie, który jedliśmy w najlepszym miejscowym barze serwującym tortille, udaliśmy się na odpoczynek na naszą plażę. Na plażowaniu, moczeniu nóg (tylko do kolan!), zakopywaniu niektórych w piasku, obowiązkowym zbieraniu muszli, grach w karty, palanta i berka spędziliśmy popołudnie. A po kolacji „późnym wieczorem poszliśmy wykonywać zadania, które wymyślił pan Pedro. Podzieliliśmy się na grupy, ja byłam ze Stasiem, Adrianem, Basią i Kamilą. Było bardzo śmiesznie. Jak wróciliśmy do hotelu, byłam bardzo zmęczona więc od razu poszłam spać” (Gabrysia, kl.7). Każda z grup wykazała się bardzo dobrą znajomością hiszpańskiego, chociaż zadania nie były wcale łatwe.
Następnego dnia, patrząc w lustro, część z nas wpadła w osłupienie na widok swoich twarzy, które według dość powszechnej opinii przybrały barwę… krewetkową. Do koszyka z zakupami dorzuciliśmy więc kremy do opalania. Po śniadaniu, wysmarowani balsamem, śmiało ruszyliśmy na zaproszenie pani Magdy do jej pałacu znajdującego się na Półwyspie Magdaleny. Po odpoczynku i podziwianiu widoków czekało na nas kolejne zadanie. Uzbrojeni w mapy musieliśmy odszukać drogę do mini zoo. Jedni przed, a inni za opiekunami (uskuteczniając techniki kamuflażu) dotarliśmy na miejsce zbiórki, gdzie trafiliśmy na porę karmienia fok, lwów morskich i pingwinów. Następnie skierowaliśmy się w stronę portu, odwiedzając po drodze stołówkę uniwersytecką, aby się posilić. Po krótkim biegu (statek już chciał odpłynąć bez nas) znaleźliśmy się na pokładzie i popłynęliśmy do Somos. „Rejs był przyjemny, płynęliśmy dwoma statkami. Gdy dopłynęliśmy, poszliśmy na plażę i do wody. Było bardzo płytko. Dwieście metrów od plaży woda nie sięgała mi nawet do kolan!” (Basia, kl.7). Zabawa była przednia, więc spóźniliśmy się na powrotny, ale na szczęście nie ostatni rejs. Po krótkim odpoczynku „byliśmy na magicznym show, gdzie poznaliśmy Hiszpanki w naszym wieku” (Adam, kl.7). Jedni z zapartym tchem śledzili popisy iluzjonisty, inni ćwiczyli praktyczne użycie języka. Dzień zakończyliśmy spacerem do naszego hotelu.
Sobota zapowiadała się deszczowo i… niestety dotrzymała słowa. Uzbrojeni w kurtki przeciwdeszczowe i parasole, pojechaliśmy do oddalonego o godzinę drogi średniowiecznego miasteczka Santillany del Mar, a następnie pieszo do jaskini Altamira, gdzie znajdują się jedne z najlepiej zachowanych na świecie malowideł epoki paleolitu. W muzeum Altamiry pani przewodnik opowiedziała nam (po hiszpańsku, ale na szczęście Pan Pedro tłumaczył nam… na angielski) historię malowideł i ich twórców, którzy doskonale odzwierciedlali otaczający ich świat, używając intrygujących technik do tworzenia swoich dzieł. Po intensywnej lekcji historii mogliśmy odpocząć w średniowiecznym miasteczku Santillana del Mar, którego architektura przetrwała stulecia w niezmienionej formie. Pogoda potraktowała nas wystarczająco okrutnie, więc zrezygnowaliśmy z wizyty w muzeum tortur i powróciliśmy do Santanderu. Część z nas wzorowym zachowaniem zyskała zaufanie wychowawców na tyle, aby samodzielnie wyruszyć na popołudniowy spacer po mieście. Wieczorem w zaprzyjaźnionej restauracji mogliśmy cieszyć się wspólnym posiłkiem przy specjalnie dla nas przygotowanym stole.
Zmęczeni, spaleni słońcem, z odciskami na stopach w niedzielę wróciliśmy do Polski. Mamy nadzieję, że wspólne przeżycia dadzą nam zapał na kolejne wyprawy!